Reklama

Opowieści makabryczne

29/10/2010 12:42

Szybciej zapadający zmrok, rosnący apetyt na filmy wywołujące mrowienie skóry… Jesienią dla odprężenia lubimy się bać. Nadeszła pora na historie z dreszczykiem

Zaczniemy od tajemniczych
    gości. Znana w Kaliszu w latach 50. XVIII w. rodzina Midalskich przeżyła koszmar jak z kiepskiego horroru. Dom, w którym zamieszkała familia, „zły duch tak opanował, że we dnie i w nocy nikomu pokoju nie dał, ludzi niewidocznie bił, ale widoczne znaki uderzenia albo ranę zostawił, kamieniami rzucał i ranił przy stole modlących się i śpiących, wchodzących i wychodzących”. Istota z zaświatów była wyraźnie złośliwa – nie tylko tłukła zastawę i chowała różne przedmioty, ale w dodatku roztaczała fetor tak nieznośny, że ledwie [mieszkańcy] wytrzymać mogli. Słowem klasyczny przypadek „poltergeista” (z niem. poltern – trzaskać, Geist – duch). Przerażeni mieszczanie wezwali duchownego. Odprawione egzorcyzmy nie odniosły pożądanego rezultatu. Duch grasowałby jeszcze długo, gdyby nie interwencja ks. Stanisława Kłossowskiego. Ten naczelny kaliski specjalista od spraw trudnych, nakazał modlitwy przed obrazem św. Józefa. Remedium okazało się skuteczne, bo hałasy i tajemnicze zjawiska natychmiast ustały. Sceptyczny wobec zjawisk nadprzyrodzonych, badacz XVIII-wiecznego Kalisza Władysław Rusiński za sprawcę zdarzeń uznał… nietoperza. Czy umiałby on płatać tak wymyślne figle?

Dusze zabłąkane
i pokutujące
Niewytłumaczalne zjawiska zaobserwowano w kościele franciszkanów. W świątyni tej w ołtarzu głównym do dzisiaj znajduje się obraz Matki Boskiej z 1608 r. O dziele mówiono, „że ile razy zakonnicy (…) usłyszeli łoskot mocny, tyle razy ktoś ze zgromadzenia tego klasztoru tego w tym dniu życie zakończył”. Wydarzenia, odnotowywane skrzętnie w klasztornej kronice, miały miejsce w 1733 r., 1745 r. i później.
Zdolność ukazywania się po zgonie zyskał pochowany w 1603 r. w Kaliszu arcybiskup Stanisław Karnkowski. Zjawa dostojnika podobno „dziwnie wesoła” ukazała się pewnemu kanonikowi. „Gdy ten zapytał się, w jakim stanie był [tj. gdzie arcybiskup znalazł się po śmierci], odpowiedział [duch zmarłego], [że] między świętymi, ale prawie ledwo do tego przyszło; na co zdumiał się kanonik, życie mu jego [arcybiskupa]  pobożne przypomniał; rzekł [duch] surowe są sądy Boskie, inaczej Bóg, inaczej ludzie sądzą”.  Sławę osoby mającej kontakt z zaświatami miał też posiadać ks. Feliks Rydzyński, XVII-wieczny gwardian reformatów kaliskich. Celę przełożonego nieustannie nawiedzali zmarli zakonnicy błagając o ratowanie duszy.
Dyżurny upiór rezydował także w kościele pobernardyńskim. Co pewien czas z podziemi miała się wyłaniać postać widmowego mnicha. Zdaniem historyka Józefa Raciborskiego źródła tej opowieści należy szukać w czasach napoleońskich, kiedy stacjonujące w klasztorze wojska siłą usunęły z zakonników. Jeden z braci nie podporządkował się rozkazom; miał ukryć się w kryptach, skąd straszył żołnierzy nocami.

Żywe trupy
12 sierpnia 1751 r. na uroczystości religijne do kaliskiej kolegiaty przybyła z Malanowa pewna pobożna wieśniaczka. Niestety w trakcie ceremonii kobieta upadła, a wszelkie próby przywrócenia jej do życia nie przyniosły skutku. Nieszczęsną uznano za zmarłą. Wspominał ks. Kłossowski: „Widząc niewiastę zimną i bez oznak życia, kazałem [ją] złożyć na mary, lecz z osobliwego natchnienia Bożego wynosić nie pozwoliłem. Oddałem umarłą opiece św. Józefa. (…) Gdyśmy tak klęczeli i modlili się po półtrzeciej godzinie, owa strupieszała już niewiasta ożyła i wielkim głosem zawołała – św. Józef uprosił mi życie”. Reakcje uczestników tego zdarzenia pominięto. Współczesna medycyna zdarzenie z pewnością zaliczyłaby do przypadków śmierci pozornej.
Nie wszystkie historie ze zmarłymi kończyły się szczęśliwie. Pisała miejscowa gazeta „Kaliszanin” (1884 r. nr 84): „Nie można zdaje się wyobrazić sobie większej męczarni od tych, które znosić muszą ofiary (…) pogrzebane żywcem i budzące się z letargu w trumnie i w grobie”. W czasie wielkiej cholery grasującej w Kaliszu w 1831 r. z przerażeniem opisywano, że rzekomo martwi żołnierze przed samym pochowem cucili się z martwoty do życia. Plotkom wtórowały naukowe autorytety, takie jak dr B.(Banachiewicz?): „Spieszyć się z pochowami – mówił lekarz – jest to skazywać żywych na okropny skon w grobie (…) Gdyby po cholerze rozkopano cmentarze, włosy by nawet wstały na łysych głowach”. W 1852 r. podczas kolejnej zarazy mieszkańcy Czaszek (obecnie dzielnica Kalisza) byli gotowi zeznawać pod przysięgą, że spod ziemi cmentarza żydowskiego wydobywają się jęki.
Nadzieję żywych budziły pomysłowe wynalazki. Jeden z nich zaprezentowano w 1884 r. na łamach „Kaliszanina”. Była to trumna zaprojektowana przez stuttgarckiego mechanika Schellinga. Wyposażono ją w dwie rurki wystające na powierzchnię ziemi. Pierwszą powietrze dostawało się do wnętrza, a drugą przeprowadzono druty łączące się z dwoma dzwonkami przy mogile i w mieszkaniu dozorcy cmentarza. Drutem połączono również znajdującą się w trumnie kołyskę uruchamiającą aparat za najmniejszym poruszeniem nieboszczyka. Choć redaktorzy byli zachwyceni pomysłem, przemyślny mechanizm okazał się bezużyteczny. Procesy gnilne samoczynnie „poruszały” trupa i tym samym uruchamiały urządzenie. Kaliszanom musiały więc wystarczyć bardziej tradycyjne metody „zabezpieczające”, jak kłucie nieboszczyka igłami w stopy lub w ostateczności sekcja zwłok. Przezorni zabierali też ze sobą „w ostatnią podróż” buteleczki z trucizną. Jeszcze dziś są one czasem znajdowane w starych mogiłach.

Przygody nieboszczyków
Nie wszystkim opowieściom można ufać. Głośny był w Kaliszu pogląd, jakoby ofiarą pochowania żywcem miał być zmarły w opinii świętości ks. Konstanty Księski (1841 – 1904). Ekshumacja zwłok, odkrywająca prawdę o ostatnich chwilach kandydata na ołtarze, rzekomo przyczyniła się do zaniechania procesu beatyfikacyjnego. Kategorycznie zaprzecza temu nieżyjący już ks. Stefan Dzierżek. Świadek wiarygodny, bo uczestniczący w przeniesieniu szczątków duchownego.
Swoje ponure perypetie mieli również „prawdziwi” zmarli. W 1892 r. w dzielnicy Piskorzewie szczury obgryzły  zwłoki starej kobiety. W tych samych dniach „(…) na Ogrodach (…) od świec palących się przy trumience dziecka zapaliła się jego sukienka i trumna, przy czym trup zwęglony został do połowy” („Kaliszanin” 1892, nr 51).
Lektura dawnej prasy nie pozostawia wątpliwości. Kaliszanie, choć czytali cmentarno-upiorne opowieści ze zgrozą, lubili się bać. W sierpniu 1874 r. sensację wzbudziło widowisko pt. „Ścięcie głowy żywemu człowiekowi”. Wbrew szumnym zapowiedziom i „krwawemu” rysunkowi reklamowemu, występ widzów rozczarował. W 1895 r. mieszkańcy miasta bulwersowali się sprawą kradzieży butów z trumny niejakiego Asta. Ponieważ niewielkie miasto rzadko dostarczało strasznych atrakcji, redaktorzy uciekali się do przedruków z innych gazet. Dzięki temu możemy się zapoznać z przygodami Franciszki W., która przed samobójstwem zamówiła sobie trumnę, czy z perypetiami węgierskiego kupca udającego przed rodziną umarłego. Inne tytuły mówią same za siebie: „Pożar cerkwi z nieboszczykiem”(1892), „Sam siebie pochował” (1909), „Samochodem do grobu” (1910).
Zabójczy dentysta
Z naszej perspektywy dziewiętnastowieczne opowieści o duchach nie przestraszą nawet dziecka. Jeśli gdzieś szukać horrorów w stylu popularnego filmu „Piła”, to tylko w dawnych opisach medycznych. „Amputację uda prawego, u dotknionego gniciem kości goleniowej lewej, amputację i wyłuszczenie stawu nogi z pomyślnym skutkiem zrobiłem” – chwali się w 1834 r. dr Michał Chodasewicz z kaliskiego szpitala św. Trójcy. Operację przeprowadzano bez znieczulenia. Przerażające skutki mogły wywołać nawet prozaiczne zabiegi dentystyczne. W latach 40. XIX stulecia na swój własny ślub przybył do Kalisza dwudziestokilkuletni człowiek. W drodze rozbolał go ząb. Wspominał „Kaliszanin” (1888 r. nr 50): „Wezwany do jego wyjęcia [chorego zęba] chirurg Bernegier, wyrwał mu ząb – z całą szczęką”. Gazeta sprawę zakończoną zgonem pacjenta kończy melancholijnie-poetycko „młodzieniec ten zamiast na ślubnym przed ołtarzem kobiercu znalazł się na dywanach katafalkowych”. Do zdarzenia życie dopisało zaskakujący epilog. Donosi to samo źródło  (1880 r. nr 26): „W ubiegły piątek wybuchł nad ranem pożar na ulicy Babinej w skutek czego zgorzał domek i jego właściciel, były dentysta. Sam podobno był sprawcą tego nieszczęścia, upadł bowiem z lampą, a rozlana nafta budynek ogarnęła płomieniem”. Dalszy fragment wyjaśnia dokładnie kogo spotkał taki los: „B., starzec przeszło 80-letni, od lat niemal 40 nie praktykował, miał bowiem nieszczęście (…) iż młodemu człowiekowi (…) zamiast zęba wyrwał całą szczękę”. Prawdziwa makabra.  

Anna Tabaka, Maciej Błachowicz


 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo zyciekalisza.pl




Reklama
Wróć do